2012-04-02, 20:00„Od połowy wcale nie jest z górki” – „This is Epic 2”

Jesteśmy w połowie wyścigu, jak będzie wyglądał dalej? Trochę ulgi, czy dalej ciężko? O statystykach zapominam (część pierwsza), myślimy i wmawiamy sobie, że trudniej już nie będzie...

 

ace_20_400Kierowanie się dystansem jest zgubne. 105 przy 147 kilometrów wygląda biednie, a okazuje się, że jechaliśmy je tylko 30 minut krócej! Kompletnie się tego nie spodziewaliśmy, chodź suma przewyższeń 2600 m mogła na to wskazywać. Może też zmęczeni wcześniejszymi etapami próbowaliśmy się pocieszać, że to tylko 100 km i dla spokoju duszy nie przyglądaliśmy się mu za bardzo. Generalnie etap dał się nam najmocniej we znaki zarówno fizycznie i psychicznie. „This is Epic”. Nie ma co ukrywać, jazda pod wiatr miotający nami po ścieżce, upał i ciężkie podłoże po tylu godzinach potrafi wpłynąć na morale. Tym bardziej, jeżeli się źle nastawi głowę. 37 miejsce w kategorii i 48 open spowodowało spadek w generalce o jedno oczko. Życie w obozie też nie jest łatwe i z dnia na dzień chciałoby się bardziej wrócić do normalności. A tu niestety, znów pobudka przed 5. To samo śniadanie. Żeby zagrzać ciuchy, wrzucamy je do śpiwora. Na koniec ubieranie mokrych butów. Najlepiej dużo o tym nie myśleć i po prostu robić to z automatu. Po etapie najlepiej z automatu przygotować się od razu do kolejnego dnia. Każde zatrzymanie powoduje dalsze spowolnienie, które piątego dnia mocno bierze nad nami górę, w dodatku swoje dokłada zmieniająca się pogoda. Brakuje nam kogoś, kto pomógłby nam z rowerami, choć i tak sporo załatwiamy na stoisku Cannondale’a, np. przez cały wyścig wymieniają mi notorycznie urywane nyple. Uśmiechnięty Murzyn-mechanik znów wita zawodników przynoszących różne poniszczone części rowerów tym samym zwrotem: „This is Epic”. Tekst zapada nam w pamięć od pierwszych dni. Czasem zastanawiam się, jak radzą sobie ludzie ledwo mieszczący się w limitach czasowych.
sportograf-24475505_640Kolejny dzień jest dla wszystkich prawdziwą próbą charakteru. W nocy budzimy się w miotanym przez padający deszcz i wiejący wiatr namiocie. Wyobraźnia rysuje jutrzejszy etap. sportograf-24504159_400Po raz pierwszy mówimy do siebie, że jest zimno. Zimno w Afryce? Ależ się potrafi zmienić pogoda. Czas przetestować kurtki z magicznego materiału. Fizycznie czujemy się dobrze, tylko odzywa się Achilles. Szykowanie się w deszczu, ale na szczęście przed startem przestaje padać. Co prawda nie na długo, ale stanie na starcie, kiedy z góry leje, to najmniej przyjemna rzecz. Przygody, jakie mieliśmy na tym etapie, chciały nas wyeliminować z wyścigu, na szczęście skończyło się 101 miejsce w kategorii i 163 open. Choć w kategorii single speedów na pewno byliśmy w czołówce;) W takich sytuacjach w Teamie łatwiej sobie poradzić, a wyglądało to tak:

„15 km - zblokowana linka w manetce u Arka
18 km - wymiana linki
26 km - wnętrze manetki totalnie rozsypane, decyzja przeróbki na single speeda
42 km - rozcięta opona u Marcina - naprawa
53 km - zblokowana linka w manetce u Marcina - drugi single speed w akcji...
87 km - w obu rowerach kończą się klocki, hamujemy blachami
120 km - zostało mniej niż 0,5mm blach
Łączny czas jazdy ponad 8h… w deszczu, błocie, piachu.
TEAMWORK is everything.”

dsc01677_400Defekty dosięgły bardzo dużo teamów i zebrały solidne żniwo. Limit wjazdu na metę został wydłużony o półtorej godziny. Mimo to wielu poddało się i wypadło z rywalizacji. Tego dnia mieliśmy dużo mniej czasu na przygotowanie rowerów i innych, w tym momencie mniej ważnych rzeczy. Podzieliliśmy między siebie zadania, Arek zajął się rowerami, które naprawdę nie nadawały się do jazdy. Sporo części zostało wymienionych. W sumie na Epicu wymieniliśmy, ok. 10 szprych, hak, zakrętkę kasety, klocki, rogi, manetkę, linki, część w tłumiku leftiego… Do tego musiałem jeszcze podkleić rozciętą oponę, żeby zalać na kolejny dzień na mleczku. Po obozie chodziło się po kostki w błocie. Większość materaców była całkiem mokra, więc obsługa rozdała folie… Nie ma lekko. „This is Epic”.

sportograf-24452831_640
Zostają dwa etapy do końca morderczego wyścigu. I wcale nie myślimy, że meta całego wyścigu jest już blisko i może uda się dojechać. Myślimy i mówimy do siebie: „co spotka nas jutro?!” Każdego dnia coś zaskakuje. Trasa dystansem i podłożem, pogoda przez upały i silny wiatr, ale jak widać również chłód i deszcz, rywalizacja, defekty… Wole walki mamy. Zrobimy wszystko, żeby ukończyć.

sportograf-24402829_400Rano jest bardzo zimno, około 6 stopni. Spaliśmy we wszystkich ciuchach, jakie mieliśmy. Ocieplać zacznie się szybko, ale góry wokół nas są wysokie i wschód będzie nieco później. Bierzemy rękawki i kamizelkę. Jakby wczoraj było mało przeciwności, okazuje się, że zajmując 163 miejsce na pechowym etapie spadamy na 51 w generalce (36 w kategorii). Czyli jesteśmy pierwszym teamem wywalonym do sektora B. Znów 300 osób przed nami. Pierwszy podjazd przebijamy się do przodu, dziś tylko góry 85 kilometrów i 2200 m w pionie. Ku naszemu zaskoczeniu, pomimo 8 godzin jazdy wczoraj, a w sumie już prawie 33, jest nieźle. Noga kręci się spoko, łapiemy werwę i lecimy. Teren przypomina nam Alpy, sztywno, ale równo. To jest coś dla naszych rowerów. Doganiamy stałych rywali i czujemy, że mamy nad nimi przewagę. To dodaje nam kolejnych sił. sportograf-24503444_400Do szczytu trzeciego, najdłuższego podjazdu na 1100 m n.p.m. jedziemy koncertowo i wbijamy się na wysoką pozycję. Wszystko nam sprzyja, ale w tym momencie organizator przypomina „Thi is Epic” i rozpoczynamy ciężki zjazd, z małą przerwą będzie trwał 30 kilometrów. Uskoki, głazy i koleiny przestawiają nami po całej ścieżce. Jest bardzo stromo i zjeżdża się z podłożem. Tutaj nasze rowery szybko tracą przewagę i 29ery zaczynają koło nas przelatywać. Chcąc utrzymać swoją pozycję jedziemy ryzykownie. Do pierwszej gleby. Wtedy dochodzimy do wniosku, że musimy trochę spasować. Po zjeździe zostaje 20 kilometrów, pójdzie szybko? A skąd. Całość lecimy interwałowymi singlami, na tyle ciekawymi, że zapominamy o zmęczeniu. Znów dochodzimy kilka teamów i atakujemy. Ostatkiem sił, ale z pozytywnym efektem. Na metę wpadamy szczęśliwi, o wczorajszych przygodach całkowicie zapominając. 37 miejsce w kategorii i 44 open daje z powrotem awans do pierwszego sektora. W tym momencie po raz pierwszy przechodzi myśl: „Jesteśmy już blisko, jutro tylko 65 kilometrów! Choć byśmy mieli iść, to musimy dać radę!”

sportograf-24509887_400Przygotowując się na ostatni, 65 kilometrowy etap powtarzamy: „to już ostatni raz, ostatnia kolacja…” Ciężko nam uwierzyć w to, że to co przypominamy sobie z początku wyścigu odbyło się kilka dni temu. Myślimy, że to było kiedyś, może rok, albo dwa lata temu. Tak długi, ciężki i zmienny jest ten wyścig. Prześledziliśmy generalkę, mamy kilka teamów w zasięgu. Do naszego, najlepszego z przed defektu, 28 miejsca w generalce brakuje sporo, ale ile możemy, to odrobimy. I tą myśl realizujemy od startu. Wyjątkowo ruszyliśmy później, bo o 8:30. Ależ to była ulga dla organizmu, te półtorej godziny…

Przebiliśmy się do przodu, dwa pierwsze podjazdy i zjazdy stosunkowo łatwe technicznie pozwalają nam rozpocząć trzeci, najdłuższy podjazd z teamem ASRIN, który kończy ten etap na 23 pozycji open. Niestety na zjeździe, na którym każdy obowiązkowo musiał zbiegać przez dobre kilka kilometrów, trochę od nich odstajemy. Każde mocniejsze szarpnięcie stopą wywołuje ból w Achillesie, który od 4 dnia coraz mocniej daje o sobie znać, a tu w zasadzie co krok pokonujemy uskok w dół. Trochę teamów nam uciekło, ale gdy skończył się ten odcinek zaczęliśmy odrabiać straty. Łącząc się w grupę mocno pracowaliśmy doganiając kolejne teamy i na koniec atakując wygrywamy z niej końcowy finisz. 30 miejsce w kategorii i 32 open przesuwa nas o kilka pozycji w generalce.
ost2_640
Absa Cape Epic kończymy na 32 miejscu w kategorii i 44 open (wyniki). Przez 8 dni pokonanie 781 kilometrów i 16 300 m w pionie zajęło nam 40 godzin 42 minuty i 8 sekund.
Do zwycięzców z 36ONE-SONGO-SPECIALIZED Christhofa Sausera i Burrego Standera 8 godzin i 55 minut. Sporo? Nad drugim Teamem 360Life (Kevin Evans i David George) zrobili prawie 30 minut przewagi! Na miejscach 2-5 minimalne różnice: Team Bulls (Thomas Dietsch i Tim Boehme) przegrywają trzecie miejsce z Multivan Merida Biking (Hannes Genze i  Andreas Kugler) o 50 sekund! 35 sekund do nich traci Topeak Ergon Racing (Alban Lakata i Robert Mennen). 6 miejsce znów dla Bullsów (Karl Platt i Stefan Sahm), ale oni tracą już 1 godzinę 16 minut do pierwszych. Dalej znów różnice nie są duże. W godzinę przed nami zameldowało się 10 teamów, w godzinę za nami 13! Średnio różnice 5-6 minut po 8 dniach ścigania. Z 606 teamów do mety dojechało 481. 21% poległo w boju. Dwa teamy odpadły na ostatnim etapie! A czas ostatniej drużyny to 67 godzin i 6 minut. SZEŚĆDZIESIĄT SIEDEM GODZIN I SZEŚĆ MINUT W 8 DNI. Każdy myśli, co by było, gdyby nie jego słabszy dzień, defekt, jakaś niemoc. My również zastanawiamy się ile straciliśmy szóstego dnia – 2 godziny?! Trudno, nie ma co kalkulować „THIS IS EPIC!”.
sportograf-24379600_640


Wszystkie artykuły:

Kraków
(2008-07-06, 20:00)
Kraków
Mio Fujifilm Bike Maraton - Kraków - 06.07.2008. 6 lipca, dzień ...
więcej
Szczawnica
(2008-07-05, 20:00)
Szczawnica
MTB Marathon - Szczawnica - 5.07.2008.  Po dwutygodniowym zgrupowaniu na Chorwacji ...
więcej
Obóz treningowy - Istria - 21-28.06.2008
(2008-06-28, 10:00)
Obóz treningowy - Istria - 21-28.06.2008
wkrótce...
więcej
Ustroń
(2008-06-14, 20:00)
Ustroń
Mio Fujifilm Bike Maraton - Ustroń - 14.06.2008  Niedługi odstęp od imprezy ...
więcej
Pracowity maj
(2008-06-02, 20:00)
Pracowity maj
Od maratonu we Wrocławiu maratony posypały się jeden za drugim. ...
więcej
Wrocław
(2008-04-22, 20:00)
Wrocław
Mio Fujifilm Bike Maraton - Wrocław - 20.04.2008 Start, jak w ...
więcej
Copyright © 2010 Piotr Sarna All rights reserved.